Manier
Zabierając się do pisania poniższego tekstu poczułem się nieco jak podczas pisania własnej matury, kiedy musiałem spełnić liczne kryteria, aby praca nie tylko logiczna i ciekawa była, lecz także zaspokoiła oczekiwania polonistki mojej. Jak poderwać dziewczynę to był mój podstawowy problem. Cóż od tego czasu minęło już jak kilkanaście więc język jakoś mniej giętki by powiedzieć wszystko co pomyśli głowa. Ale do rzeczy, bo temat szeroki, a że zebranie się by usiąść przed kompem zajęło mi dni siedemnaście, to i czasu szkoda.
-
Średniowiecze.
Nie zapomnę miny jednego z trenerów, gdy podczas - samowolnie przerwanych z powodu ciężkiej frustracji mojej – zajęć w centrum handlowym, pojawiłem się by pochwalić się krokodylem -pozytywką kupionym w Smyku dla półrocznego synka. Trener, którego imienia z mroku dziejów wyłuskać nie mogę, jakby nieco zmartwiał, z trudem powstrzymując się od pytania: „skoro masz żonę i dziecko, to co ty do jasnej cholery robisz na tym szkoleniu?”. No i w sumie miałby rację, ale...
Zawsze ciągnęło mnie do kobiet. Młodszych, starszych (ale nie wiele), ładnych, inteligentnych, ciekawych i takich sobie. Można by powiedzieć uzależnienie od seksu, tylko że jak na moje oczekiwania tego seksu jakoś dużo nie było. Do szkolenia, nie wiedzieć jak i dlaczego udało mi się odwiedzić alkowy dam ośmiu. I nadal było (no dobra jest) mi mało. Nawet podjęta po długich przemyśleniach decyzja o ustatkowaniu się i założeniu rodziny nie zmieniła moich wybujałych oczekiwań, bo jak czerpać radość i przyjemność ze związku monogamicznego, kiedy tyle ślicznych lasek przemyka obok... Każdy ma taką moralność na jaką zasłużył.
Oczekiwania oczekiwaniami, a rzeczywistość skrzeczała, i to bardzo. Co z tego, że wokół lasek całe stada, wewnętrzne moralne przyzwolenie było, skoro na widok ładnej panny moje serce wpadało w gwałtowny galop, słowa wydusić nie mogłem, zaś paręnaście sekund później stwierdzałem, że ciężki ze mnie dupek, skoro nawet odwagi by podejść nie posiadałem. I tak mijała wiosna za wiosną. Coś trzeba było zrobić.
Najpierw komputerowy kurs Speed Seduction 2 (bodajże). Cudowne złego początki. Tyle tylko, że tak na prawdę to nic z tego nie wynikało. Strach przed blamażem pozostawał, więc przed wprowadzeniem w praktykę wskazówek autorów programu również – czyli stałem w miejscu. Potem do drżących z podniecenia rąk trafiła książka: Alchemia uwodzenia. Poznałem więc NLS, to znaczy dowiedziałem się, że istnieje. A dalej było już łatwo: wbrew zaleceniom autorów postanowiłem wybrać się na kurs, bowiem dowiedziałem się, że takie kursy w ogóle istnieją. Zasiadłem przed kompem, wpisałem w Google nazwiska autorów i wśród odnośników pojawiła się Akademia Uwodzenia.
Kurcze, ile ja się nabiłem z myślami, by zapisać się na kurs podstawowy (to znaczy mówię o intensywności bicia się z tymi myślami, bo łącznie z wypełnieniem ankiety zajęło to około pół godziny). Zapisałem się i zaczęły się schody. Jak się ma te 35 lat, żonę, niezaspokojony apetyt na seks i przeogromny bagaż frustracji to raczej trudno uwierzyć, że jakiś gościu w ciągu 3 dni nauczy cię uwodzić laski. Ale w końcu uznałem, że nic nie ryzykuję i nie tracę jadąc. Pojechałem...
-
Oświecenie
Warszawska zima nie powala urodą. Jest zimno, śnieg jest szary, zaś wiatr niesamowicie przenikliwy. Ale tego roku było inaczej: nie było śniegu.
Pojawiłem się oczywiście za wcześnie, więc jak już znalazłem odpowiednie piętro, wpadłem w wir przemeblowywania sali. Początek był raczej mało obiecujący, prowadzący zajęcia – to znaczy na razie meblowanie - z uporem godnym lepszej sprawy przekręcał moje imię (o co Ci Andy wyrzutów nie czynię, ale z rozrzewnieniem fakt wspominam, starając się domyśleć dlaczego ze mnie Filipa uczyniłeś). Ale wyglądałem jak nikt, zachowywałem się jak nikt, więc wiele nie oczekiwałem. O oznaczonej godzinie w sali panowała dziwna atmosfera: rozbrykana, głośna ekipa trenerska mocno kontrastowała z zagubionymi, szarymi osobnikami, którzy podobnie jak ja zamierzali zgłębiać tajniki uwodzenia. Gdzieś po środku plasowała się znacznie mniejsza grupka średnio zaawansowanych, uczestniczących w kursie po raz kolejny (jeszcze nie tak rozbrykani, ale niesamowicie podekscytowani, w okrągłych słowach opisujących swoje – często szczeniackie - „osiągnięcia”). W śród sali „jarzyła się” też jedna kobieta, występująca później jako ekspert.
No i zaczęło się. Niby prosta zabawa w pytania i odpowiedzi. Bardzo skrótowe wykłady o podejściu do uwodzenia, kobiet i samego siebie. Patrząc z perspektywy czasu, stwierdzić bym musiał, że nie było tam nic odkrywczego. Nic czego bym nie czytał, wiedział, lub nie mógł się domyśleć. Ale, kiedy do kupy zebrał to ktoś z charyzmą, ktoś kto wiedział jak operować słowem i naszymi nastrojami, efekt dało niesamowity: jakby ktoś wykładał mi arkana wiedzy tajemnej, otwierał oczy i jednocześnie dawał mocnego kopa w tyłek. Było to tak niesamowite, że do zakończenia kursu, czyli blisko 72 godziny, nie mogłem spać, zaś tętno nie spadało poniżej 110/min.
Po części teoretycznej pierwsze zajęcia w centrum handlowym. Do dziś Złote Tarasy zostają moim ulubionym sklepem. Ile ja się tam napociłem, by wykonywać zadane ćwiczenia. Chyba najzabawniejsze w tym wszystkim było to, że nikt mi nie wytłumaczył do czego one służą, i co ewentualnie robić dalej – chociaż może to i lepiej. Zaliczyłem więc łącznie kilkadziesiąt podejść z głupimi tekstami, ciesząc się, że w ogóle jedno na trzy takie podejścia zaliczam przez otwarcie ust. Musiałem wyglądać żałośnie, bo nadzorujący to trenerzy również zadowalali się faktem samego podejścia, litując się i nie wymagając żadnej mowy ciała, postawy, czy podobnych „bardziej zaawansowanych” technik. Tak czy inaczej wyczerpany emocjonalnie (czyli po niecałych dwu godzinach) zakończyłem dumnie zajęcia.
No i pierwsze wyjście do klubu. Spędziłem w Warszawie sześć lat, wielokrotnie wychodząc do klubów (z mniejszym, lub jeszcze mniejszym efektem), ale nic to w porównaniu do wyjścia z całym kursem. Takiego wsparcia grupy nigdy przedtem i potem nie zaznałem. Wrażenie trudne do opisania. Nawet zaliczanie kolejnych niepowodzeń w takim gronie było fajne i możliwe do przyjęcia. Oczywiście pełna abstynencja, ale i tak zabawa była przednia. Na początek kilka spektakularnych wtop, później odreagowanie na parkiecie, znowu kilka podejść. I tak ciągle. W pewnym momencie, coś zaiskrzyło pod czaszką i przez krótką chwilę zacząłem wierzyć, że łapię o co chodzi. W tym cudownym przeświadczeniu o mały włos nie zaliczyłem trójkąta z biustem 5 (tuż przed dogadaniem sprawy coś zawaliłem i dziewczę zniknęło).
Dzień drugi szkolenia był trudny. Wychodziło zmęczenie, brak snu i nadmierne pobudzenie emocjonalne. Ale i tak ciągle czuć było tę cudowną energię grupy. Niesamowitym było przy okazji oglądanie przemiany u niektórych uczestników. Jeszcze dzień wcześniej zaniedbane ofermy sprawiały zupełnie inne wrażenie: zmienili ubiór, styl.
I znów wykłady, opowiadania, tylko wody więcej wypijaliśmy.
No i była niesamowita pokazówka: para z TVN robiąca wywiad i uczestnicząca w jednej sesji wykładów. Dziewczyna nieopatrznie pozwoliła się zaprosić na środek sali. A wszyscy z rozdziawionymi ustami obserwowali jak prowadzący bez trudu po prostu ją uwodzi. Aż żal było tego gostka, który mienił się być jej partnerem.
Potem druga sesja w centrum handlowym. I tu niespodzianka. Nie szło mi lepiej. No dobra, szło mi tragicznie. Po godzinie mając za złe całemu światu zrejterowałem do hotelu. Cóż pewnie zmęczenie.
Wieczorem drugie podejście do klubu nocnego. Niestety, zaczynały się schody. Po godzinnym wyczekiwaniu w ogonku, odbiłem się (jak kilku innych) od selekcjonerki. Jak później przeglądałem to zdarzenie w myślach, to zupełnie się temu nie dziwię, gościa z tak totalnym brakiem stylu i charyzmy też bym nie wpuścił. Ale racjonalizacja racjonalizacją, a zgrzyt pozostał. Wylądowaliśmy więc znów w Parku. Ale to zdecydowanie nie był mój dzień. Nawet próby tłumaczenia i przełamania złej passy pod okiem trenerów nie zażegnały uczucia palącej frustracji i klęski.
Następnego dnia podsumowanie i ostatnie wykłady. A potem droga do domu.
-
Pozytywizm
Wróciłem więc w domowe pielesze z bardzo dwuznacznymi odczuciami. Jednocześnie bowiem czułem, że skuteczne uwodzenie kobiet jest możliwe, a co gorsza w moim zasięgu, jak i wiedziałem, że tego robić nie potrafię.
Byłem również świadom, że istnieje cała społeczność i styl życia oparty na doskonaleniu swoich umiejętności w uwodzeniu. Że w necie można znaleźć bogactwo materiałów temu tematowi dedykowanych. Niestety miałem też świadomość, że pewne zobowiązania w znacznym stopniu uniemożliwiają mi rozwój w tym kierunku.
Powoli parowało ze mnie podniecenie nowymi możliwościami. Optymizm nowo nawróconego, kiedy wydawało mi się, że jeszcze tylko krok i znikną moje ograniczenia, powoli znikał. Zaś szalone plany uwidzenia tej, czy innej koleżanki coraz bardziej i bardziej odsuwane były w sferę bajecznych miraży.
Pożerałem za to materiały. Moja biblioteczka z zakresu uwodzenia i pracy nad sobą rozrosła się do pokaźnych rozmiarów. Przynajmniej chwilowo byłem członkiem kilku różnych portali społeczności PUA (w większości znajdując frustrację, miast wartościowych rad).
I trochę się zmieniłem. Zacząłem świadomie wyznaczać sobie cele, a nawet niektóre z nich realizować. Uwierzyłem, że czasami można coś w sobie zmienić, zaś eksperymentowanie z samym sobą (w sensie emocjonalnym i intelektualnym) może być ciekawym doświadczeniem.
No dobrze, byłbym nieszczery, gdybym się dumnie nie przyznał, że liczba odwiedzonych alków zwiększyła się do dziewięciu. I chyba po raz pierwszy robiłem to choć trochę świadomie.
-
Nowożytności.
I tak już zostało. Zostałem świetnie oczytanym, świadomym swoich braków i niedociągnięć przeciętnym facetem. W swoim środowisku mam opinię lekkiego świra, któremu szalone wyskoki w całkiem sporym zakresie mogą ujść płazem. Niektórzy nawet twierdzą, że mam fantazję.
Kiedy patrzę na ludzi trochę więcej rozumiem z ich zachowania, zwłaszcza wtedy, kiedy nie dotyczy ono mojej osoby. Mam sporo znajomych kobiet, które uznają mnie za doskonałego przyjaciela (niestety tylko). Więcej się uśmiecham i więcej uśmiechów dostaję. Czasami nawet mam odwagę do jakieś dziewczyny podejść.
Nadal mam żoną i dziecko.
I nie żałuję decyzji o szkoleniu. To była szalona przygoda. Kilka dni, które nie zmieniło mnie, ale mój sposób patrzenia na świat i owszem. I przyznać muszę, że chętnie przeżyłbym to jeszcze raz.
I tyle. Nie jest to pewnie typowa historia. Nie zostałem wyrywającym laski supersamcem. Ale i tak jest fajnie.
Manier
Opinie uczestników
Patelnia
O tym, co się zmieniło po Praktyku Uwodzenia mógłbym naprawdę...
Paweł T.
Pamiętam, jak byłem nastolatkiem jeszcze zanim wszedłem w dorosłe...
Manier
Zabierając się do pisania poniższego tekstu poczułem się nieco jak...
Majk 05
Zdecydowałem się odpowiedzieć na Twoją prośbę o opinię na temat...
Marcin D
Skoro czytasz ten tekst, to znaczy, że wiesz już o Społeczności i chcesz...
DAWID CHROMIEC
Pisząc ten tekst właśnie siedzie na delegacji w Gdyni, a moje myśli co...
Karol Skoczyński
A zaczęło się całkiem niewinnie ...Urodziłem się ? Nie to nie ta bajka....
Mariusz G
K…a mać !O co chodzi ! Po raz kolejny chciałem dobrze a wyszło...
Bartłomiej Bojar
Trafiłem do Akademii Uwodznenia oczywiście, aby poznać szkołę...
Mike
Do roku 2005 studiowałem dziennie w warszawie na kierunku pedagogika...
Marek F
Nigdy nie miałem większych problemów z laskami. Zawsze z imprezy...
Krystian K
Jako że 20-stka już na karku w pewnym momencie zacząłem się...
Paweł R.
Hej Andy, tak jak powiedziałem napisze opinie z perspektywy czasu, jaki...
DżejDżej
Co zmieniła Akademia Uwodzenia w moim życiu hm. Zacznę może...
Bartłomiej Sikora
Właśnie mija rocznica. Dokładnie rok temu, w styczniu 2009 roku...